Miłosierdzia trzeba się uczyć
Ks. dr Aleksander Radecki – teolog, spowiednik, były ojciec duchowny w seminarium wrocławskim, rekolekcjonista, kapelan honorowy Ojca Świętego, kanonik honorowy Kapituły Metropolitalnej Wrocławskiej, penitencjarz katedralny, Misjonarz Miłosierdzia Roku Jubileuszowego 2025.
„Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie nad tymi, którzy się Go boją”. (Łk 1,50)
Z perspektywy minionych lat życia wspominam, że tajemnica Bożego Miłosierdzia wpisała się w życie naszego Kościoła domowego bardzo wcześnie – i to zanim Kościół oficjalnie zatwierdził kult szerzony przez siostrę Faustynę Kowalską. Duży obraz „Jezu, ufam Tobie” jednoczył nas na codziennej rodzinnej modlitwie i wpisywał się w naszą pobożność. Przyszedł jednak dzień, gdy ta forma kultu została zakazana (może lepiej powiedzieć: zawieszona), a wtedy nasi rodzice posłusznie obraz zdjęli i przekazali do parafii.
Pod koniec lat siedemdziesiątych, jako wikariusz w Szczawnie Zdroju spotkałem grupę ludzi, który przyjeżdżali codziennie do naszego kościoła, aby po Mszy św. modlić się koronką. Mieli ciche przyzwolenie księdza proboszcza, ale jednak nie angażowaliśmy się w te spotkania, choć szukaliśmy oficjalnych wypowiedzi Magisterium.
Przyszedł wreszcie czas pontyfikatu papieża Jana Pawła II i wtedy z całym przekonaniem mogłem nie tylko sam, ale z wiernymi wołać: „Jezu, ufam Tobie”. Mama podarowała mi małą kopię obrazu, namalowanego według wskazań siostry Faustyny i towarzyszy mi on codziennie, stojąc na biurku tuż obok monitora. Nie wyobrażam sobie dnia bez „koronki do miłosierdzia Bożego” i propaguję tę modlitwę gdzie tylko mogę.
Wspominam także rekolekcje, które prowadziłem w kościele pw. Miłosierdzia Bożego w Białymstoku, gdzie pochowany został ks. Michał Sopoćko. W dniu 28 września ludzie modlili się koronką o godz. 15.00 w kilkudziesięciu miejscach na ulicach tego miasta. Znamy wszyscy sanktuarium Bożego miłosierdzia w Łagiewnikach, możemy dziś sięgać po niezliczone publikacje, jednoczyć się codziennie w modlitwie dzięki Radiu Maryja.
Obawiam się jednak, że dla większości młodych ludzi przesłanie „sekretarki Bożego Miłosierdzia” pozostaje wciąż obce i nieznane. To z pewnością wyzwanie dla nas, którzy zaproszenie do czczenia Jezusa Miłosiernego – tę błogosławioną szansę – rozumieją i zdecydują się przekazać przede wszystkim w swoim najbliższym otoczeniu.
„Pragnę, ażeby kapłani głosili to wielkie miłosierdzie Moje względem dusz grzesznych”. (Dz. 50)
Przed laty w archidiecezji wrocławskiej pojawił się plakat autorstwa pana Edwina Gulanowskiego, którego nie da się zapomnieć. W katedralny konfesjonał wkomponowany został obraz „Jezu, ufam Tonie”. Wszelki komentarz jest zatem zbędny. Siadając jako spowiednik w konfesjonale – „trybunale Bożego Miłosierdzia” – mam pełną świadomość, Kogo tam reprezentuję i Komu służę.
Chcę być dobrym spowiednikiem i dlatego sam staram się regularnie i dobrze korzystać ze spowiedzi św., mam od lat stałego spowiednika. Otrzymane nominacje penitencjarza katedralnego i misjonarza miłosierdzia, tym bardziej mnie do tej posługi motywują. Dlatego poza wyznaczonymi dyżurami jestem otwarty na indywidualne umawianie spowiedzi św. i bardzo wiele osób z takiej możliwości korzysta.
Wiem, że sakrament pojednania był, jest, będzie i musi (!) być wydarzeniem niełatwym, skoro domaga się uznania własnej grzeszności, wyznania jej z całą szczerością i podjęcia trudu, zerwania z grzechem, nawracania się. Dlatego staram się wykorzystywać okazje, by o wartości regularnej spowiedzi św. mówić i pisać przy każdej stosownej okazji. Przed laty wydany został mój podręcznik „Vademecum penitenta”, a przygotowuję kolejny – przede wszystkim z myślą o osobach, które pragną świadomie przeżyć swoją spowiedź św. generalną.
Nieustannie towarzyszy mi pytanie: „Co jeszcze można i trzeba zrobić, co powinienem zrobić i ja, i wszyscy kapłani, by grzesznicy nie omijali konfesjonałów i rozumieli dramat życia w grzechach na co dzień? Przecież podczas niedzielnych i świątecznych Eucharystii wciąż ogromna liczba uczestników pozostaje na miejscach, gdy Jezus zaprasza do przyjęcia Go w Komunii świętej! A cóż powiedzieć o osobach, które już na msze św. latami nie przychodzą?
Szkoda, że gdy nawet osobiście korzystamy z sakramentów świętych, nie mamy odwagi apostołować wśród tych, których znany z imienia i wiemy, że jakoś pogubili swoje drogi wiary… I jak nie boleć nad umierającymi bez posługi sakramentalnej, którym nie umiemy? – nie chcemy? – ułatwiać dróg pojednania z Bogiem, Kościołem i samym sobą? „Bo pomyślą, że umierają”? – a o co bardziej mają się troszczyć w doświadczeniach swojej choroby, niepełnosprawności, operacji, starości i nadchodzącego kresu życia? „Cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł”?
To chyba największe zmartwienie każdego kapłana. Czy nie powinni dzielić tej troski o zbawienie naszych sióstr i braci wszyscy ochrzczeni?
„Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska”. (Rz 5,20)
Gdybyśmy mówili, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy”. Zatem nieustannie każdy z nas potrzebuje sakramentu pokuty i pojednania – nawet, jeśli tego „nie czuje” i nie za bardzo rozumie. (Mnie jest może łatwiej, bo mam słaby wzrok i doskonale wiem, że jeśli czegoś nie widzę, to wcale nie znaczy, że tego czegoś nie ma!).
Moim szczęściem jest to, że od samego początku miałem znakomitych spowiedników, którzy mnie nie lekceważyli. A pierwszą spowiedź św. przeżywałem jako… sześciolatek! Niezwykłym wspomnieniem jest dla nas to, że ten mój pierwszy spowiednik (był proboszczem w mojej rodzinnej parafii 50 lat!), już jako emeryt poprosił mnie o spowiedź św. i kilka dni później odszedł do Domu Ojca. Historia zatoczyła koło…
Grzech nie może być sytuacją „normalną” w życiu człowieka. I jeśli grzesznik ominie konfesjonał – do kogo, gdzie pójdzie, co wybierze w zamian? I nawet jeśli sumienie mnie oskarża, nie mogę zapomnieć, że On, Jezus, wychodzi mi naprzeciw jak ojciec do marnotrawnego syna i wręcz szuka pretekstu, by mnie swym miłosierdziem obdarzyć. Ten dar najbardziej mobilizuje do pięknego życia, do służby – a w konsekwencji do serdecznego traktowania każdego penitenta.
„Powiedz, że miłosierdzie jest największym przymiotem Boga”. (Dz. 301)
Miłosierdzia trzeba się uczyć. I Bogu dzięki miałem od kogo czerpać wzory. W dodatku pojąłem, że skoro ja wciąż potrzebuję miłosierdzia, przebaczenia, wyrozumiałości – muszę sam okazywać je bliźnim we wszystkich okolicznościach. I każda okazja do tego jest dobra!
Na początek chcę i muszę okazać gotowość wysłuchania człowieka, by poznać jego potrzebny – zatem zatrzymanie się, cierpliwość i… autentyczny uśmiech. Już moja tzw. komunikacja niewerbalna jest sygnałem, że drugi człowiek z nadzieją może się zbliżyć i oczekiwać potraktowania jego osoby i jego problemów z najwyższą życzliwością.
„Największa nędza duszy nie zapala Mnie gniewem, ale się wzrusza serce Moje dla niej miłosierdziem wielkim”. (Dz. 1739)
Miłosierdzie trzeba okazać także sobie samemu. Nie jest to zadanie zawsze proste i łatwe do realizacji. Ale skoro Bóg mi przebacza zawsze, skoro przebaczają także bliźni – jaki „interes” miałbym w tym, by sobie nie przebaczyć? Owszem: wspomnienie własnych grzechów i wyrządzonych krzywd jest po to, by mobilizować się do zadośćuczynienia i pokuty.
Pan Jezus powiedział „Beze Mnie nic uczynić nie możecie”. Jasne jest więc, że bez modlitwy, bez trwania w łasce uświęcającej nie wytrwam. Mobilizuje mnie jako kapłana zaufanie tych, którym służę. Wspomaga spowiednik, życzliwość współbraci w powołaniu i zaangażowanie w działania duszpasterskie. Przekonałem się, że naprawdę „wiara umacnia się, gdy jest przekazywana”. Kapłaństwo nie jest dla mnie „zawodem”, ale sposobem życia.
„Serce Moje jest przepełnione miłosierdziem wielkim dla dusz, a szczególnie dla biednych grzeszników”. (Dz. 367)
Trudno być duchownym ojcem dla innych. Chociaż mam za sobą 23 lata posługi w seminarium w tej właśnie roli wobec kleryków, to „ojcowanie” uzależnione jest bardzo od dobrej woli, otwarcia się po stronie proszącego o posługę. Wiem, że warto się trudzić i „poświęcać”, choć owoce bywają różne, a najczęściej pojawiają się dopiero po latach.
Obraz miłosiernego Ojca warto kształtować w każdym sercu, ale nie po to, by rozzuchwalać do grzesznych zachowań. To nie jest łatwe do zrozumienia, ale mówiąc i myśląc o Bogu, który jest sędzią sprawiedliwym, a jednocześnie Bogiem pełnym miłosierdzia, pomiędzy „miłosierny” a „sprawiedliwy” trzeba koniecznie wstawić spójnik „i”. Te dwie prawdy się nie wykluczają!
„Dzienniczek” św. siostry Faustyny to lektura wzywająca do nieustannych przemyśleń. Powracanie do tego tekstu w różnych okolicznościach życia pokaże na jakim etapie rozwoju duchowego jestem jako czytelnik tego niezwykłego przesłania. Podobnie jak homilie czy wszelkie formy nauczania, lektura „Dzienniczka” domaga się dojrzewania, a tego procesu nie da się sztucznie przyspieszać. Zatem: ta lektura wzywa do wytrwałości, konsekwencji i… odwagi. Nic dziwnego, że nie jest to proces „lekki, łatwy i przyjemny”.
W „Dzienniczku” nie daje mi spokoju „natarczywość” Boga, który naprawdę nie chce śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył. Św. Faustyna jest dla mnie wzorem posłuszeństwa i siły ducha, który był poddawany w jej życiu niejednej ciężkiej próbie…
„Córko Moja, mów światu całemu o niepojętym (138) miłosierdziu Moim”. (Dz.699)
Co jest dla nas, mężczyzn, przeszkodą w nawracaniu się i w przyjmowaniu orędzia miłosierdzia? Zatwardziałość serc! Niestety – my, mężczyźni wolimy wybrać… zawał serca, niż łzy pokuty! Zagrożeniem jest więc pycha, a po niej – pozostałe grzechy, wymienione w zestawie 7 grzechów głównych. Straszne jest to, że nawet „po szkodzie” Polak (i nie tylko on) pozostaje głupi. Gdyby historia (i ta powszechna, i ta osobista) była dla każdego z nas rzeczywiście „nauczycielką życia”, świat wyglądałby zupełnie inaczej…
Uczciwe opracowania wskazują, że postawa i przykład życia mężczyzn ma w wychowaniu dzieci i młodzieży większe znaczenie, niż przykład matek. Cóż, kiedy matki robią, co mogą, a męska część świata… Rzecz w tym, by mężczyzna nie wstydził się być prawdziwym wyznawcą Chrystusa, był panem siebie (czyli panował nad sobą!) i nie ulegał presji otoczenia.
„Zachęcaj dusze do wielkiej ufności w niezgłębione miłosierdzie Moje”. (Dz. 1059)
Z pewnością znamy takie stwierdzenie: „Nic nie jest chciane, jeśli wcześniej nie zostało poznane”. Rzecz w tym, że poznanie prawdy o Bożym miłosierdziu, zwłaszcza po męskiej stronie, wygląda mizernie i – delikatnie mówiąc – entuzjazmu nie budzi. Nie wiem, czy zadanie mężczyznom lektury „Dzienniczka” jako pokuty po spowiedzi św. przyniosłoby pożądane skutki – podobnie jak sięganie do wypowiedzi św. Jana Pawła II, ale każdy podjęty w tym kierunku wysiłek ma sens i wartość. Kluczowe znaczenie będzie miała decyzja każdego z nas (nie tylko mężczyzn) o regularnej spowiedzi św., czyli życie w łasce uświecającej, która jest przecież do zbawienia koniecznie potrzebna. A wtedy realizacja katechizmowego programu uczynków miłosiernych co do duszy i ciała stanie się czymś oczywistym i zbawiennym.
Największy i najbardziej przekonywujący argument jest dla nas oczywisty, a podaje go opis ostatecznego egzaminu, jaki nas czeka po śmierci: miłosierni miłosierdzia dostąpią – sądzeni będziemy z miłości.
ks. Aleksander Radecki