Rekolekcje w „Faustinum”

To były dla mnie niesamowite dni. Dobrze było znów wrócić do tych pięknych chwil. Już sam fakt, że mogłem być w miejscu, które jest tak bardzo naznaczone świętością św. Siostry Faustyny i św. Jana Pawła II, było dla mnie powodem do radości. Tych dwóch postaci nie można rozdzielić, łączy je Boże miłosierdzie. Rekolekcje w Łagiewnikach były dla mnie ogromnym przeżyciem duchowym. Już po kilku godzinach byłem mile zaskoczony, że można przeżyć rekolekcje w milczeniu. Dlaczego?? Jak napisałem w ankiecie, były to dla mnie chyba 10 rekolekcje…, dziesiąte rekolekcje w milczeniu, ale tak naprawdę to po raz pierwszy przeżyłem to milczenie. Kiedy na początku rekolekcji zobaczyłem tyle kobiet, to pomyślałem, że to niemożliwe, by na tych rekolekcjach doświadczyć milczenia. Do tej pory jeździłem na rekolekcje dla nadzwyczajnych szafarzy. Sami mężczyźni… i milczenia zero. Czasami było jak w ulu. Wbrew pozorom faceci to okropne gaduły. Dlatego podziwiałem dyscyplinę wszystkich uczestników tych rekolekcji. To było niesamowite. Wystarczyły tylko zwroty: proszę, dziękuję, przepraszam, czy po prostu uśmiech.

Innym wewnętrznym przeżyciem, czymś niesamowitym było to, że mogłem być w celi św. Faustyny, w miejscu, w którym umierała dla świata a rodziła się dla nieba, że mogłem iść tymi samymi korytarzami, którymi ona kiedyś chodziła.

Dla mnie czas rekolekcji to czas, kiedy z Panem Bogiem idę na spacer po mojej duszy. Jest tylko Bóg i ja. Trudno jest potem wrócić do codzienności, choć z drugiej strony tęskniłem za rodziną. W czasie rekolekcji daję porwać się Bogu, Jego miłosiernej miłości. Jak ja wtedy pragnę być święty? i nie tylko wtedy, ale w tym czasie jawi się ona przede mną wyraźniej.

I jeszcze jedno wydarzenie, dla mnie niesamowite. W sobotni wieczór poszedłem przed snem do oratorium, by chwilę pobyć z Panem Jezusem. Kiedy wpatrywałem się w krzyż, uświadomiłem sobie jak bardzo jestem kochany przez Boga. Ja? tak wielki grzesznik. Rozpłakałem się ze szczęścia, bo czyż kochany człowiek nie jest szczęśliwy? Pan Jezus za mnie oddał swoje życie. Kiedy wychodziłem z oratorium podszedłem do krzyża, by ucałować rany Pana Jezusa. Wtedy zobaczyłem, że pod krzyżem leży korona cierniowa. Podniosłem ją, by włożyć Panu Jezusowi na głowę, ale w pewnym momencie zawahałem się. Przypomniały mi się wtedy słowa, jakie św. Piotr usłyszał od Jezusa, gdy On zapowiadał swoją mękę. Idź precz szatanie! Przecież tak naprawdę codziennie wkładam Panu Jezusowi koronę z cierni, kiedy grzeszę, kiedy robię coś po swojemu, kiedy odwracam się od Boga. O wewnętrznych przeżyciach na rekolekcjach mógłbym pisać w nieskończoność.

Grzegorz
członek „Faustinum”